Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jęczałeś i łkałeś, nie mogąc osiągnąć pożądań, jęczałeś i łkałeś, gdy się iściło to, przed czem drżałeś. Śmierć ojca, śmierć matki, siostry, syna, córki, ileż razy smuciły cię w ciągu długiego szeregu wcieleń? Ileż razy traciłeś bogactwa swoje? A za każdem takiem nieszczęściem płakałeś gorzko, więcej łez wylewając, niźli jest wody we wszystkich rzekach i morzach świata!
Nanda słuchał zrazu niedbale słów Buddy, potem jednak coraz uważniej i doznał nakoniec wzruszenia. Mistrz rzekł mu jeszcze:
— Jeśli dokażesz, że świat będzie ci wart tyle co bańka piany, lub marzenie senne, unikniesz wzroku króla śmierci.
Umilkł.
— O Mistrzu! — zawołał Nanda. — Pójdę z tobą! Zabierz mnie!
Mistrz wziął Nandę za rękę i wyszedł z pałacu. W drodze rozmyślił się Nanda i poznał, że zbyt pospiesznie przystał iść z bratem. Wydało mu się, że może pożałuje rychło swego czynu. Królować, to mimo wszystko rzecz miła! A Sundarika? Piękna jest, pomyślał. Czyż jej już nie zobaczę nigdy? Westchnął ponuro.
Szedł jednak z Mistrzem, nie śmiejąc rzec słowa. Bał się jego wyrzutów i wzgardy.