Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
40
KUMA TROSKA

— Czy nie zechciałabyś zaprowadzić nas do twojej mamy?
— Mama jest w ogrodzie, właśnie pije kawę — mówiła mała z minką wielce poważną. — Ja państwa przeprowadzę do koła domu, bo gdybym drzwi otwarła, naleciałoby zaraz much co niemiara.
Matka uśmiechnęła się. Pawełek dziwił się, że jemu w domu nic podobnego nie przyszło na myśl.
— Ona o wiele mądrzejsza odemnie — pomyślał w duchu.
Teraz weszli do ogrodu. Był to daleko większy i piękniejszy ogród niż w Mussainie, ale kompasu nigdzie jakoś odkryć nie mógł. Pawełek miał o nim niejasne tylko wyobrażenie, przypuszczał, że to być musi jakaś wielka wieża złota, na której okrągła połyskująca kula słoneczna tworzy cyferblat zegara.
— A gdzież ten kompas, mamo? — spytał.
— Ja ci go później pokażę — wymówiła pośpiesznie mała dziewczynka.
Z altany wyszła wysoka, smukła pani z twarzą bladą, schorowaną, którą ożywiał blask niewypowiedzianie łagodnego uśmiechu.
Matka wydała okrzyk radości i rzuciła się jej z głośnym płaczem na szyję.
— Bogu niech będą dzięki, że raz znów mam panią u siebie — zawołała nieznajoma pani i całowała czoło matki i policzki. — Wierzaj mi, wszystko już teraz będzie dobrze — powiesz mi co ci dolega i musiałoby chyba stać się coś dziwnego, gdybym ja na to nie znalazła rady.