chawki, bił się dzielnie, zyskał ranę i krzyż, a na wyborach był wysłany do Izby ze swego departamentu. Ale jako istota bezmyślna, trzymał się zawsze większości. Z reakcyonisty stał się oportunistą, przerzucał się kolejno z lewicy do prawicy, przemawiał tylko wtedy, kiedy żądał zamknięcia posiedzenia, mimo tego, zawsze był nanowo wybierany. Zmuszony zajęciami do ciągłego przebywania w Paryżu, puścił cugle swemu temperamentowi i oddał się ostatecznéj rozpuście.
Wtedy-to pani Bernard została zupełnie zaniedbaną i widywała rzadko i tylko przy obiedzie tego męża, którego nie kochała nigdy, a teraz nim gardziła. Zbyt uczciwa, by się mścić, zbyt dumna, by się żalić, unikała towarzystwa i prawie wiecznie sama w obszerném swém mieszkaniu przy ulicy Malaquais, poświęciła się wyłącznie wychowaniu syna, który, jako przychodni, uczęszczał na kursa do liceum Ludwika Wielkiego i odznaczał się niezwykłą i przedwcześnie rozwiniętą intelligencyą. Należała do rzędu tych matek, które uczą się greckiego i łaciny, żeby poprawiać ćwiczenia swych dzieci i przesłuchywać ich lekcyi. Mówiono o niéj z uwielbieniem; bo te kilka kobiet, z któremi była połączona ściślejszemi stosunkami przyjaźni, nie mogły być zazdrosne o ukrywającą się piękność, piękność nietkniętą jednak biegiem czasu, któréj trzydziestka nadała pełną życia bladość wytwornego marmuru i na któréj ani wiek, ani smutek, nie zostawiły najmniejszego śladu. Jéj niedolę, znoszoną z taką odwagą i godnością, podawano wszędzie jako przykład, a oszczerstwo i złośliwość paryzka nawet półuśmiechem nie podkreślała nazwiska pułkownika de Voris, współtowarzysza jéj męża, którego uczucia dla pani Bernard des Vignes, nacechowane najwyższą czcią, ośmielały się objawiać rzadkiemi bardzo odwiedzinami.
Nareszcie skończyły się długie męczarnie biednéj kobiety. Bernard, gruby Bernard, jak go nazywali jego klubowi przyjaciele, został zabity silniejszą niż zwykle niestrawnością, spowodowaną przejedzeniem się truflami, i na progu świątyni, przy wspaniałéj trumnie, na którą czekał karawan, utworzył się tłum dla wysłuchania mowy pogrzebowéj.
Ale, kiedy na kazalnicy wygłaszano kłamstwa, „dobry Francuz, niezwyciężony żołnierz, światły patryota,” wszyscy ci światowcy, znudzeni nieboszczykiem, którym się już zawiele zajmowano, myśleli co najwyżéj — jeśli w ogóle o czémkolwiek
Strona:Henryka.djvu/05
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.