Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cały dzień zeszedł na pożegnaniach, porobiliśmy tu bowiem wiele znajomości. Wszyscy życzliwie nas żegnali. Niektórzy poważniejsi obywatele czasami na nas krzywo patrzyli, gdyż wnieśliśmy do ich domów trochę za wiele wesołości francuskiej, ale za to u pań mieliśmy łaski.
Drogę odbyliśmy pośpiesznie. Pociągi już prawidłowo chodziły. Kresem naszej podróży jest Luneville; tu władze niemieckie oddają nas Francuzom.
Po spełnieniu formalności wojskowych, otrzymuję paszport do Belfortu. W drodze zatrzymuję się dzień w Nancy. Śliczne, niewielkie miasto. Nie ucierpiało od bombardowania. Tyle tu pamiątek polskich, tu bowiem rezydował i umarł Stanisław Leszczyński. Główny plac nosi jego imię, najpiękniejszy kościół jest jego fundacji.
Z Nancy do Belfortu odbywam podróż wesoło, w drodze spotykam dużo jeńców wracających. Wszyscy się skarżą na Prusaków, na ich brutalność i złe obchodzenie się z więźniami, przytem byli jak najgorzej żywieni. Jeden z Francuzów pokazał mi kawałek czarnego chleba, wiezie go z sobą na pamiątkę. Ohydny. Widać w nim plewy i kawałki słomy. Takim to chlebem karmili Prusacy swoich jeńców. To