Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   285   —

i puścił go z całej siły w otwarte okno. Kamień przeleciał nad głową pani Otockiej, odbił się o przeciwległą ścianę i upadł z hałasem na posadzkę. Hanka, Marynia i pani Otocka odskoczyły od okna i poczęły patrzeć na się pytającym i przerażonym wzrokiem.
Tymczasem na ulicy rozległy się wściekłe okrzyki; tłuszcza runęła w bramę; na schodach rozległ się gwałtowny tupot kroków, poczem w mgnieniu oka drzwi wiodące do pokoju pękły z łoskotem i motłoch złożony z chrześcijan, a w części i żydów napełnił mieszkanie.
— Precz z utrzymanką! dawaj! wal! tłucz! — wyły ochrypłe głosy.
— Na miłość boską! ludzie, czego tu chcecie?! — wołała Hanka.
— Precz z utrzymanką! przez okna! na ulicę.
W jednej chwili zwalono na ziemię i skopano nogami niemłodego sługę, spieszącego paniom na ratunek. Wśród przeraźliwych wrzasków, któremi czerń podniecała się coraz bardziej, rozpętało się ludzkie zwierzę. Rozczochrane kobiety, plugawe wyrostki z piętnami zbrodni na zwyrodniałych rysach i wszelkiego rodzaju obszarpańcy o pijackich twarzach rzucili się na meble,