Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   260   —

mów przekonała się, że nietylko tak jest, ale, że Krzycki ma się z nią żenić. Potem podglądała ich przez dziurkę od klucza: zobaczyła, że on przed nią klęka i całuje ją po rękach. — Wówczas nie mogła już dłużej wytrzymać, i przy pierwszej sposobności rzuciła jej pod nogi »kieckę« i nawymyślawszy od chamek, poszła.
Tu znów poczęło ją ogarniać wzburzenie, tak, że Laskowicz, w obawie, by nie dostała ataku spazmów, rzekł:
— Będziem o tem radzić, tylko niech się panna uspokoi.
Lecz ona odpowiedziała mu ze wzrastającem rozdrażnieniem:
Ja tu nie po to przyszłam, żebyś pan mnie uspakajał. Pan-eś gadał o naszej wspólnej krzywdzie, a teraz każesz mi się uspakajać. Ja chcę pomocy, nie pańskiego gadania!
— Pannie chodzi o to, żeby on się z nią nie ożenił?...
— A o cóż? pan myśli, że o co?
Laskowicz stanąłby w każdym razie po stronie dziewczyny, albowiem zobowiązywała go do tego wdzięczność za ocalenie życia, podobieństwo doli i ta »wspólna krzywda«, o której sam