Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

— Wszystko musi mieć jakiś cel, więc jeśli to Laskowicz zrobił, to niechże mi kto powie, dlaczego?
— Czy go o to posądzasz? — zapytał Groński.
— Nie wiem, bo dotychczas przypuszczałem, że można być socyalistą i mieć klepki w porządku...
— A! więc to ptak z tego gniazda? Powiedz mi, jak on dawno u was jest i co to za figura?
— Jest u nas od pół roku. Potrzebowaliśmy nauczyciela dla Stasia i ktoś nam go polecił. Powiedziano nam, że musi wyjechać na jakiś czas z Warszawy, by zejść z oczu policyi — i oczywiście przyjąłem go tem skwapliwiej, myśląc, że to chodzi o jakie sprawy patryotyczne. Później, gdy się już pokazało, że to całkiem inny gatunek, matka nie pozwoliła go jednak oddalić, w nadziei, że go nawróci... Brała go z początku na długie, serdeczne rozmowy, a mnie poleciła poprzyjaźnić się z nim. Traktowaliśmy go jak członka rodziny, a wynik był taki, że on nienawidzi nas, nie tylko jako ludzi, należących do nienawistnej mu sfery, ale, zdaje się, że i osobiście.
— Prosta rzecz — rzekł Dołhański. — Ma wam za złe, że nie jesteście tacy, jak was sobie wyobrażał, to jest ani tak źli, ani tak głupi.