Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

Anney zsunęły się lekko. Zrozumiał, że, powtarzając dwa razy, iż zależało mu na tem, by nikt do młyna nie zaglądał, popełnił towarzyską nieprzyzwoitość, a co gorzej, przedstawił się młodej Angielce jak jakiś prowincyonalny samochwał, który daje do zrozumienia, że nieraz potrzebował szukać rozmaitych kryjówek. Więc, chcąc zatrzeć złe wrażenie, dodał prędko:
— Będąc studentem, pisałem wiersze i dlatego szukałem samotności, ale teraz to przeszło.
— To zwykle przechodzi — odpowiedziała panna Anney.
I zwróciła się ku drzwiom salonu, ale bez zbytniego pośpiechu, jakby chcąc okazać Krzyckiemu, że przyjmuje za dobrą monetę jego objaśnienie i że odwrót jej nie jest żadną manifestacyą. Krzycki pozostał przez chwilę — zły na siebie, a jeszcze więcej na pannę Anney, a to właśnie dlatego, że nietakt popełnił tylko on, i że nie mógł jej nic zarzucić. »W każdym razie (mówił sobie) to jakoś dyablo domyślna purytanka«...
I począł powtarzać z pewną urazą jej ostatnie słowa:
»To zwykle przechodzi«...
— Czyli (myślał) chciała mi dać do zrozu-