Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

Stary rejent Dzwonkowski siedział przez chwilę ze spuszczoną głową, poruszając bezzębnemi szczękami, następnie wstał, a gdy dziewczyna złożyła obok klawiatury skrzypce, ucałował zapalczywie jej ręce, poczem jął rzucać wyzywającym wzrokiem na obecnych, jakby szukając tego, ktoby się ośmielił zaprotestować przeciw tej oznace hołdu, albo uważać ją za rzecz zbyteczną. Nie protestował jednak nikt, albowiem, pod urokiem tej muzyki, stało się ze słuchającymi to, co się staje z ludźmi zawsze, gdy obwieje ich tchnienie prawdziwego geniuszu. Jak czasem we śnie zdaje się człowiekowi, że, odepchnąwszy się nogą od ziemi, może potem długo zataczać koła w powietrzu, tak i ich ciała stały się jakby lżejsze, mniej materyalne, jakby pozbawione tych ciężkich i grubych pierwiastków, które przytwierdzają je do ziemi. Nerwy uczyniły się wrażliwsze i subtelniejsze, a dusze bardziej lotne, bliższe tej jakiejś granicy, za którą rozpoczyna się wieczność. Było to poczucie nieświadome, po przejściu którego codzienne życie miało ich ogarnąć i sprowadzić znów na dół, ale podczas tej chwilowej egzaltacyi zbudziły się w nich nieznane im samym władze chwytania, pojmowania i odczuwania