Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

świata i od światła, rosła z każdą chwilą. Gromady wiejskie opuszczały z wolna cmentarz. Do pani Krzyckiej zbliżyły się sąsiadki z Górek: pani Włócka, wiekowa i patetyczna dama z niemłodą córką, które poczuwały się do obowiązku wypowiedzenia »kilku słów pociechy«, przez nikogo nie oczekiwanej i zgoła niepotrzebnej. Groński począł rozmawiać z Władysławem:
— Zauważ — mówił zcicha, patrząc na robotę mularzy. — Jeszcze kilka cegieł — a potem, jak mówi Dante: aeterna silenza. Ani żalu, ani jednej łzy, i nikt tu wyłącznie dla niego nie przyjdzie. Mnie też czeka coś podobnego, a ty zapamiętaj, że tak grzebią starych kawalerów. Twoja matka ma słuszność, chcąc cię ożenić.
— Co prawda — odpowiedział Krzycki — nieboszczyk był nie tylko starym kawalerem, ale i odludkiem, a zresztą, czyż to nie wszystko jedno?
— Po śmierci, zapewne. Ale za życia, gdy się o tem myśli, to wcale nie wszystko jedno. Jest to może nielogiczne i głupie ta »żądza pośmiertnego żalu« — a wszelako tak jest.
— Skąd się to bierze?
— Z równie niemądrej chęci przeżycia siebie samego. Patrz: ot, robota skończona i Żarnowski zamknięty. Chodźmy.