Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   234   —

uszkami, ale i na tem koniec. W każdym razie bądź pewien, że nie masz w tych paniach nieprzyjaciółek, a jeśli chcesz wiedzieć moje osobiste zdanie, to w pannie Anney tembardziej.
— Dałby Bóg! — dałby Bóg! — odpowiedział Krzycki. — Dodał mi pan trochę otuchy — i trochę mi lżej oddychać.
— Aleś ty, widzę, zapadł po uszy — zauważył Groński.
— Daję panu słowo, że wolałbym jeden jej palec, albo promień włosów, niż wszystkie kobiety na świecie. Nie miałem pojęcia, żeby można było się tak dać i oddać. — Czasem już sam nie wiem, co się ze mną dzieje i co będzie, bo niech pan tylko pomyśli: przecie ja mam Jastrząb, gospodarstwo, sprawy rzęślewskie, wyjazd matki, a tu o niczem nie mogę myśleć, tylko o niej, o niej — i do niczego nie mam głowy. Żal mi każdej chwili, w której na nią nie patrzę. Dziś naprzykład, dostałem wezwanie do Dyrekcyi, żebym przyjechał w interesie testamentu i Rzęślewa — i odkładam to na jutro. Nie mogę — po prostu — nie mogę! Pojechałbym na noc, gdyby nie to, że Dyrekcya w nocy zamknięta.
— Pamiętaj jednak o wyroku śmierci.