Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   210   —

— Czysty flecik — rzekł. — Wiatr porwie taką słomkę, tembardziej, że się zrywa.
I rzeczywiście, silne podmuchy zachodniego, ciepłego wiatru zaczęły pochylać wierzchołki drzew, a po niebie pędziły obłoki, które tu i ówdzie tworzyły już na błękicie wielkie rude i skłębione zawały.
Krzycki jednak wydał rozkaz siodłania koni, a wkrótce poskoczył i sam do stajni, by dopilnować tej roboty. Panna Anney udała się na górę, aby przebrać się odpowiednio — a za jej przykładem poszli Groński i Dołhański. Na werandzie została tylko pani Otocka, rejent, doktór i przybrana w amazonkę panna Marynia, która rzucała niespokojne spojrzenia naprzemian ku stajniom i na niebo, zachmurzające się coraz bardziej. — Jakoż po pewnym czasie spadły pierwsze krople dżdżu, a niebawem zdarzyła się i ważniejsza do wyprawy przeszkoda, albowiem nadjechały niespodziewanie sąsiadki z Górek, panie Włóckie, te same, które były na pogrzebie Żarnowskiego. Oczywiście, że wobec tego konna wycieczka przepadła.
Panie Włóckie przybyły, aby dowiedzieć się, jak jest ze zdrowiem pani Krzyckiej, a zarazem z prośbą o radę i ratunek do Włady-