Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   204   —

Znać było, że jego poranny okrzyk: »można głowę stracić!« był tylko stwierdzeniem objawu, który potęgował się z każdą chwilą. Nadzwyczaj urodziwa, młoda jego twarz jaśniała jakby od zorzy, gdyż istotnie miał w piersiach zorzę nowego, radosnego uczucia, która promieniowała przez oczy, przez uśmiech ust, przez każdy ruch i przez słowa, z jakiemi zwracał się do panny Anney. Czar obejmował go coraz większy, tajemniczy magnes ciągnął go z coraz większą siłą do tej jasnowłosej dziewczyny, patrzącej niebieską smugą, młodej, hożej, ponętnej. Nie próbował już nawet opierać się tej sile. Groński zauważył nawet, że okazuje swój zachwyt zbyt wyraźnie — i że przy matce miarkowałby się zapewne staranniej. Czuła to i panna Anney, gdyż od czasu do czasu rumieńce przebiegały przez jej twarz i cofała cokolwiek krzesło, spoglądając przytem, jakby z pewną obawą, na obecnych, czy zbytnia uprzejmość dla niej młodego gospodarza domu, nie zwraca zanadto uwagi. Ale rzecz była jej jednak widocznie miła — bo i w jej oczach paliła się jakaś cicha radość. Zresztą patrzył na nią od czasu do czasu tylko Dołhański. Inni byli zajęci sobą nawzajem.