Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   173   —

oddzieleni od niego całą przepaścią wierzeń i przekonań — nawet tacy, których niecierpliwił jego nałóg przykładania z lada powodu palca do czoła i głośnego myślenia, cenili w nim tę zdolność współczucia, tę ludzkość i tę wyrozumiałość, które były jakby otwarte drzwi w gościnnym domu.
Odczuwał to i Laskowicz. Gdyby mu było przyszło jechać naprzykład z Dołhańskim, byłby raczej wolał iść piechotą i ponieść swoje tobołki na plecach. Ale Dołhański udawał w Jastrzębiu, że go wcale nie widzi, Groński zaś witał się z nim uprzejmie i kilkakrotnie rozpoczynał z nim rozmowę, która tylko dlatego nie stała się nigdy dłuższą, że sam Laskowicz ograniczał ją i przerywał. Teraz jednak, siedząc obok Grońskiego, prawie był rad z jego towarzystwa. Żywił w duszy nadzieję, że Groński, mówiąc o osobach pozostałych w Jastrzębiu, powie coś o pannie Zbyłtowskiej, a pragnął choćby tylko usłyszeć jej imię. Był przytem wzruszony pożegnaniem z małą Anusią, albowiem zdarzyło mu się po raz pierwszy w życiu, by ktoś, żegnając się z nim, miał łzy w oczach — i wdzięczny temu trafowi, który sprawił, że panna Marynia rozmawiała z nim w chwili odjazdu,