Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

wgłębiło się i pozieleniało na wschodzie, a wkrótce obramowało się na dolnym krańcu różową przeźroczą wstążką jutrzenki. Młody student, nie rozbierając się wcale, otworzył okno, by odetchnąć rzeźwem porannem powietrzem. W ogrodzie rozpoczął się już pierwszy świegot ptactwa, a od strony niezbyt odległego stawu dochodziły, wraz z zapachem akacyi, głosy czapli i przytłumione, jakby jeszcze senne kwakanie dzikich kaczek. Po niejakim czasie we wsi zaskrzypiał żóraw studzienny.
Laskowiczowi przyszło wówczas do głowy, że jest to ostatni świt widziany przez niego w Jastrzębiu, że jutro obudzi się w mieście i nie zobaczy ani panny Maryni, ani małej Anusi Krzyckiej, którą jedną polubił wśród mieszkańców jastrzębskiego dworu. I uczyniło mu się trochę żal. Ale ponieważ rozumiał, że po przybyciu jego kolegów partyjnych do Rzęślewa i po wizycie ekonoma Kapuścińskiego u Krzyckiego, jest to rzecz nieunikniona, wolał przeto sam pierwej zażądać dymisyi, niż ją otrzymać. W tym celu postanowił napisać list do Władysława i oświadczyć, że ma już dosyć pedagogicznych obowiązków; przewidywał zresztą, że i tak muszą się zobaczyć, choćby przy