Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   140   —

także spędzał często bezsenne noce i także rozmawiał z osobą nieobecną, a mianowicie Laskowicz. Po tem wszystkiem, co zaszło i co się w ostatnich dniach wyjawiło, gotował się do ostatniej pożegnalnej rozprawy z rodziną Krzyckich, rozumiał bowiem, że dalszy jego pobyt w Jastrzębiu jest niemożliwy. A jednak obecnie chciałby był w nim pozostać choć jeszcze parę dni, by dłużej patrzeć na pannę Marynię Zbyłtowską i dłużej się — jak sam to nazywał — narkotyzować. Jakoż rzeczywiście od pierwszej chwili, w której usłyszał ją grającą, zajęła ona tak jego myśli, jak dotychczas nie zajęła ich nigdy żadna inna kobieta. Naprzód, do gotowych formuł, któremi posługiwał się z dogmatyczną wiarą w sądzie o ludziach, należało przekonanie, że kobiety, należące do tak zwanych klas sytych, są to istoty bezmyślne. Tymczasem z formułą tą trzeba się było od razu rozstać, gdy przez skrzypce przemówiła do niego dusza. Następnie zdziwiło go to, że były w tej panience jakby dwie istoty, z których jedna przejawiała się w muzyce, jako wysoka artystka, skupiona, pełna w sobie egzaltacyi, roztopiona w fale dźwięków i grająca tak, jakby pociągała smyczkiem po własnych nerwach — druga wy-