zem ogarnęło go poczucie jakiejś elementarnej, niesłychanie błogiej siły. Gdyby był Grońskim i czytał kiedy w życiu Lukrecyusza hymn do Wenus, byłby umiał siłę tę uświadomić i nazwać. Ale ponieważ był jeno dwudziesto-siedmioletnim zdrowym szlachcicem, więc tylko pomyślał, że za taką chwilę, w której wolnoby mu było przycisnąć do piersi całą podobną dziewczynę, wartoby oddać Jastrząb, Rzęślewo — a nawet i życie.
Ale tymczasem musiał wracać do rzęślewskiego ekonoma, który czekał w kancelaryi z pilną sprawą. Rozmowa z nim trwała tak długo, że, gdy Krzycki pojawił się znowu w salonie, młode panie odeszły były już do siebie, tak, że zastał tylko matkę, która czekała go umyślnie, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi, a z nią Grońskiego i Dołhańskiego, który grał sam ze sobą w bakarata.
— Jakie nowiny? — zapytała pani Krzycka.
— Zupełnie niedobre. Tylko niech się mama nie niepokoi, bo tu przecie Jastrząb, a nie Rzęślewo — i ostatecznie możemy na to wszystko machnąć ręką. Ale swoją drogą tam się dzieją dziwne rzeczy, i Kapuściński w każdym razie dobrze zrobił, że tu przyjechał...
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/131
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —