Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   103   —

nic. W każdym razie są cztery sztuki dla czterech pań. Jutro postaramy się o więcej.
— To była tylko mała przerwa w twoich wyznaniach — odpowiedział Groński, przewieszając strzelbę przez ramię.
— W wyznaniach? — zapytał Krzycki. — Aha! — tak...
— Mówiłeś, że was zbliżył czysty wypadek...
— Rzeczywiście tak było. Ale teraz muszę iść naprzód, a pan niech idzie w ślad za mną, bo tu miejscami mokro. Tędy dojdziemy do mostu a przy moście będzie droga.
Jakoż dopiero, gdy znaleźli się na drodze, począł opowiadać:
— Zaczęło się i skończyło wszystko we młynie, który już wówczas służył na skład siana — a trwało nie dłużej nad dwa tygodnie. Było tak: Poszedłem niegdyś ze strzelbą na wychodnego, na kozła, bo tu często wychodzą kozły wieczorami z zagajnika nad strugę. Chmurzyło się tego dnia mocno, ale że od strony zachodniej było pogodnie, myślałem, że przejdzie. Zasiadłem o kilkaset, a nawet i więcej kroków od młyna, bo bliżej leżało płótno na łące, którego mogły się kozły strachać — i w jakieś pół godziny później