Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gląda w ustach Przeglądu, który nigdy i do nikogo innego języka nie używa. W ogóle Przegląd, gromiący innych za niepopularność wyrażeń, przypomina owego wójta, który, oburzony na swego pomocnika za ukaranie kogoś cielesne wbrew prawom, znoszącym karę cielesną, wytłukł go co się zmieściło, przypominając mu za każdem uderzeniem, że kara cielesna już nie istnieje.
Przegląd więc broni złej sprawy, i co więcej, wie o tem dobrze. W gruncie rzeczy nie chodzi mu ani o pana Baudouina, ani o oburzenie całej prasy, ale o odwrócenie uwagi publicznej od tego, że umieścił list tak dalece przeciwny zacnym i uczciwym naszego ogółu uczuciom. Nazywa się to we wszelkich tak parlamentarnych, jak i nieparlamentarnych językach zamydlaniem ludziom oczu, albo także: złą wiarą, która jako broń odporna może być pożyteczną, ale której ani zazdrościmy, ani nie myślemy Przeglądowi odbierać.
W ogóle sądzimy po prostu, że wszelkie krzyki, które się tak często w ramach rzeczonego pisma rozlegają, nie są już celem prawdziwych przekonań i rzetelnych uczuć redakcji. Przeglądowi chodzi o zwracanie na się za jaką bądź cenę uwagi — i o nic więcej. Pismo przeżyło się już ostatecznie i podtrzymuje się sztucznemi środkami. Niegdyś było wyrazem chwilowej, ale istotnej potrzeby, dziś jest wyrazem wydawniczej pożądliwości; niegdyś było reakcją przeciw umysłowemu odrętwieniu, dziś jest przytułkiem literackich tromtadratów; niegdyś było dzwonkiem, budzącym do pracy i czynu, dziś stało się ko-