Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzystwa podobne rozwijają się coraz bardziej i roztaczają coraz większym kręgiem swą działalność, pyta, z powodów bardzo naturalnych, co u nas stoi rozwojowi Towarzystwa na przeszkodzie i czyja jest wina, że instytucja nie może znaleźć gruntu pod nogami? Mówcie wy sobie, co chcecie, — prawią członkowie, — mówcie o zbawiennych skutkach „Merkurego“, o jego ekonomicznem uczuciu, o jego związku z cywilizacją, dobrobytem, postępem i innemi równie pięknie brzmiącemi wyrazami, my tylko widzimy jedno, — tj. coraz mniejszą i chudszą dywidendę. Nie chcemy słów, — bo mamy fakta. Błogie skutki obiecujecie w dalekiej przyszłości, a niebłogie skutki czujemy dziś w kieszeniach, po których wiatr chodzi, jak mu się tylko podoba.
I zaiste, dowodzeniu takiemu trudno odmówić słuszności. Ogół zatem słusznie zraża się do Towarzystwa i w poszukiwaniu winy równie słusznie dochodzi do wniosku, że po pierwsze: ponieważ pewnikiem jest, że stowarzyszenia spożywcze zagranicą błogie przynoszą owoce; po drugie: ponieważ u nas liczba członków stosunkowo dość jest znaczną, a zatem wina nie leży ani w zasadzie instytucji, ani w obojętności ogółu, lecz w administracji.
Administracja więc winna, mówią: „Kogut winien, więc na niego, on sprawcą wszystkiego złego!“ — Administracja widocznie nic nie robi, administracja lekceważy sobie interesa stowarzyszenia, administracja przede wszystkiem za dużo kosztuje i skutkiem tego pochłania czysty dochód, który mógłby się do podniesienia dywidendy przyczynić.