Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowe nigdzie nie dają się tak we znaki. Teatra tylko ożywiają, jak mogą, tę martwotę, uprzyjemniając wieczorne po pracy chwile tym, którym fundusze lub obowiązki nie pozwoliły uciec przed pracą, rodzinnym kurzem, swojskiemi miazmatami, nudami; słowem, przed tem wszystkiem, co razem wzięte stanowi latem Warszawę. Naturalnie, mówię tu tylko o teatrach ogródkowych, bo miejski teatr, jako pan wielki, wyjechał także z miasta za granicę. Spytacie: co grają? Odpowiem: nic... albo tak jak nic. Jakieś jednoaktówki, które przed piędziesięciu laty uważano już za przestarzałe, a które teraz czerwone — może ze wstydu — afisze podają jako nowalijki letnie, i oto wszystko. Publiczność krzywi się i nie chce spożywać tych nowalijek, ale mniejsza o nią. Publiczność istnieje dla teatru, teatr dla reżyserii, a dopiero reżyseria jest przyczyną ostateczną, bezwzględną, która istnieje sama przez się, dlatego, żeby istnieć.
Istnieje bez powodu, — jako przyczyna ostateczna. To jasne i wcale nie będziemy się o to sprzeczać. Ale w tej chwili i reżyseria po trudach zimowych odpoczywa na urlopie. Nie śmiejcie się z tych trudów zimowych. Wprawdzie sztuki, jakie przedstawiano, były w znacznej części przygotowane jeszcze przez zmarłego Chęcińskiego, ale przypomnijcie tylko sobie, ile to razy z rzędu grano pewne biało-wierszowe arcydzieło, będące płodem reżyserii. Reżyseria więc, która wydała na scenę taką sztukę, ma prawo teraz odpocząć i poherboryzować sobie w wodnej ustroni.