Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ile to faz przechodziły sybarytackie lokomocje, istniejące gwoli potrzebie i wygodzie członków ludzkich? Począwszy od starożytnych faetonów, palankinów, lektyk, złoconych sani niderlandzkich i włoskich, aż do nowoczesnych karet i pysznych powozów na Krasińskim placu!
Jedne, jak w starożytności, zaprzężone w ogniste bieguny, służyły do homerycznych batalij. Inne, jak palankiny, wygodnem czyniły rozpływanie się w bezdusznej nirwanie indyjskiej. Wreszcie w ostatnich stuleciach złotem okute powozy i maleńkie sanki dostępne były tylko dla książąt i królów.
Dzisiaj czasy się zmieniły. Dzisiaj możesz sobie, czytelniku Niwy, przejechać się: „i z Nalewki na Grzybowe za dziesięć groszy od osobe“, rozmyślając o marnościach błota, w jakiem nogi twoje spoczęły. Dzisiaj pieniądz, ta wszechpotęga niwelująca wszechstany, pozwala tobie za lichą dziesiątczynę bez troski i zachodów przenieść się z Krasińskiego placu do Trzech Krzyży. Nieraz, siedząc w omnibusie takim, choćbyś był najsurowszych obyczajów, zmuszony jesteś trącić kolanem swem kolano sąsiadki kilkodziesięcioletniej, albo też wyciągnięte pedały zatabaczonego emeryta. Pomyśl więc teraz, czytelniku, że twym omnibusowo-zachowawczym nawyknieniom pragną nowe narzucić reformy!
Oto chodzą wyraźne wieści, że Warszawa ma otrzymać „tramwaje“. Co to za dowcipni ludzie, ci ludzie! Tramwaje te bowiem mają nie tylko cel czysto lokomocyjny, ale zarazem tendencją ekonomiczno-społeczną. Bo to, proszę was, rzecz jest tego ro-