Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I wyjazd waćpana nieodmiennie już nastąpi. Czy trudy wojenne nie będą nad jego siły?
— Syn jenerała Dąbrowskiego jest znacznie młodszy ode mnie, a służy w szeregach. Wyjazd mój już jest postanowiony i nic nie zdoła mnie od niego odwieść.
Po chwili zaś dodał:
— Dlatego właśnie przybyłem pożegnać się i prosić o dobre słowo na drogę. Młody jestem, ale chcę ofiarować krajowi krew moją.
Pierś panny zaczęła falować żywiej. Widocznie rozmowa nie była bynajmniej dla niej obojętną, ale Marek nie umiał zdać sobie sprawy, co ją tak porusza — czy jego odjazd, czy to, że we Włoszech utworzyły się legjony polskie.
Klarybella wyciągnęła do niego obie ręce:
— Niech pana Bóg prowadzi, strzeże i pozwoli okryć się sławą wśród obcych.
Chłopiec pochylił się, przywarł ustami do jej dłoni i począł mówić zdławionym głosem:
— Dziękuję. Byłem dla pani i jestem... całą duszą oddanym jej przyjacielem.
Wierzył w tej chwili, że ją kochał nad życie, że ją kocha jeszcze, i byłby klęknął przed nią, byłby prosił ją o jaką pamiątkę, o wstążkę lub pukiel włosów, ale tymczasem w przyległym pokoju dały się słyszeć kroki pani starościny.
Drobna staruszka weszła do salonu z okularami na nosie, z koszyczkiem i kawałkiem pasa polskiego, który połyskiwał złotemi nitkami i purpurą. Po przywitaniu siadła przy okrągłym stoliku obok