Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wojnach, to zostaną oficerami. Wiedzieli o tem szeregowi i uważali w prostocie ducha, że się to „paniczom“ należy.
Gdy, po wielu pochodach, zaszli na północny brzeg jeziora Trazymeńskiego, kapitan Amira przywołał Marka i zapytał, czy wie, jakie wspomnienie związane jest z tą miejscowością, a po odpowiedzi chłopca, że tak jest, polecił mu, by opowiedział żołnierzom ze swej kompanji o bitwie Hannibala z Rzymianami. Marek wywiązał się z zadania, jak umiał, a chłopy słuchały go z ciekawością, dziwiąc się, że to już i przed Wielkim Bartkiem (tak nazywano w legji Buonapartego), przed Kościuszką i przed Dąbrowskim „bywały tęgie jenerały“. Następnie jednak, chociaż rybacy naznosili mnóstwo ryb, żołnierze nie chcieli ich jeść, mówiąc, że „w tej wodzie za dużo luda namokło“ — i próżno im tłumaczono, że od tej bitwy upłynęło przeszło dwa tysiące dwieście lat. Wieczorem odkomenderowano do głównej kwatery dziesięciu żołnierzy z podporucznikiem Krukowskim, a między nimi i Marka. Kwatera znajdowała się w pokaźnej willi wiejskiej, między Torontolą a brzegiem. Jenerał Wielhorski odjechał był do Mantui, ale znajdowali się Dąbrowski, Kniaziewicz, szefowie bataljonów, adjutanci, a prócz nich francuski pułkownik Gautier i Claudio, adjutant jenerała Rusca, jednego z przywódców wojsk cyzalpińskich. Ponieważ wymarsz w kierunku Orvietto miał nastąpić nazajutrz, skoro świt, przeto jenerałowie chcieli zwiedzić słynne pole bitwy bo-