Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   396   —

się zaraz po ostatnich słowach Kalego z szeregu i, pełznąc, jak wąż, w trawie, skierował się ku osobnej chacie, stojącej na uboczu, poza ogrodzeniem, ale otoczonej także wysokim częstokołem, powiązanym pnączami.
Tymczasem dobre Mzimu, lubo wielce zakłopotane rolą bóstwa, wyciągnęło z polecenia Stasia swą małą rączkę i poczęło witać Murzynów. Czarni wojownicy śledzili z radością oczyma każdy ruch tej małej ręki, wierząc głęboko, że są w tem potężne »czary«, które uchronią ich i zabezpieczą od mnóstwa klęsk. Niektórzy, uderzając się w piersi i biodra, mówili też: »O matko! teraz dopiero będziemy się mieli dobrze — my i krowy nasze!« M’Rua, ośmielony już zupełnie, zbliżył się do słonia, uderzył raz jeszcze czołem dobremu Mzimu, a potem, skłoniwszy się Stasiowi, odezwał się w następujący sposób:
— Czy wielki pan, który prowadzi na słoniu białe bóstwo, zechce zjeść kawałek M’Ruy i czy zgodzi się na to, aby M’Rua zjadł kawałek jego i aby się stali braćmi, między którymi niemasz kłamstwa i zdrady?
Kali przetłómaczył natychmiast te słowa, lecz widząc z twarzy Stasia, że nie ma najmniejszej ochoty na »kawałek« M’Ruy, zwrócił się do starego Murzyna i rzekł:
— O M’Ruo! czy myślisz naprawdę, że biały pan, tak potężny, którego boi się słoń, który ma w ręku piorun, który zabija lwy, któremu kiwa ogonem »wobo«, który wypuszcza węże ogniste i łamie skały, może zawierać braterstwo krwi z byle królem? Pomyśl, o M’Ruo, zali Wielki Duch nie ukarałby cię za zuchwalstwo i zali