Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   394   —

— Więc zbliżcie się i padnijcie na twarz przed dobrem Mzimu.

M’Rua i jego wojownicy poruszyli się i, nie przestając »yancigować« ani na chwilę, posunęli się o kilkanaście kroków naprzód, ale zbliżali się ostrożnie, albowiem i zabobonny lęk przed Mzimu i prosty strach przed słoniem hamowały ich kroki. Widok Saby przeraził ich na nowo, gdyż poczytali go za »wobo«, to jest za wielkiego płowego lamparta, który zamieszkuje tamtejsze okolice, oraz południową Abisynię[1] i którego miejscowi mieszkańcy boją się więcej, niż lwa, albowiem mięso ludzkie przekłada nad wszelkie inne i z niesłychaną zuchwałością napada nawet na zbrojnych mężczyzn. Uspokoili się jednak, widząc, że mały brzuchaty Murzynek trzyma straszliwego »wobo« na powrozie. Ale nabrali jeszcze większego wyobrażenia o potędze dobrego Mzimu, jak również białego pana i, spoglądając to na słonia, to na Sabę, szeptali sobie wzajem: »Jeśli oczarowali nawet »wobo«, to któż na świecie im się oprze?« Lecz najuroczystsza chwila nadeszła dopiero wówczas, gdy Staś, zwróciwszy się ku Nel, skłonił się naprzód głęboko, a następnie porozsuwał urządzone jak firanki ściany palankinu — i ukazał oczom zgromadzonych dobre Mzimu. M’Rua i wszyscy wojownicy padli na twarz, tak, że ciała ich utworzyły długi żywy pomost. Nikt nie śmiał się ruszyć, a trwoga zapanowała we wszystkich sercach tem większa, gdy King, czy to na rozkaz Stasia, czy z własnej ochoty, podniósł do góry

  1. E. Reclus. Lefebre. »Voyage en Abissynie«.