Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   381   —

pić o pierwszą lepszą gałąź, a wówczas życie Nel byłoby w strasznem niebezpieczeństwie. Staś wiedział z opisów polowań, które czytywał jeszcze w Port-Saidzie, że polujący na tygrysy w Indyach więcej, niż tygrysów, obawiają się tego, by słoń w popłochu lub pościgu nie zawadził wieżyczką o drzewo. Wreszcie i sam cwał olbrzyma jest tak ciężki, że podobnej jazdy nikt bez szwanku dla zdrowia nie mógłby długo wytrzymać.

Lecz z drugiej strony obecność Kinga usuwała mnóstwo niebezpieczeństw. Złośliwe i zuchwałe bawoły, które spotkali tegoż dnia, dążące do małego jeziorka, przy którem zbierał się pod wieczór wszelki zwierz okoliczny, pierzchły na jego widok także i, okrążywszy całe jeziorko, piły po drugiej stronie. W nocy King, przywiązany za tylną nogę do drzewa, pilnował namiotu, w którym spała Nel, była to zaś straż tak pewna, że Staś kazał wprawdzie palić ogień, ale uznał za rzecz zbyteczną otaczać obóz zeribą, chociaż wiedział, że w okolicy, zamieszkanej przez tak liczne stada antylop, nie może braknąć i lwów. Jakoż zdarzyło się tej samej nocy, że kilka ich poczęło ryczeć w olbrzymich jałowcach, rosnących na zboczach wzgórz[1]. Mimo płonącego ognia, lwy, znęcone zapachem koni, zbliżały się do obozu, lecz gdy wreszcie Kingowi sprzykrzyło się słuchać ich głosów i gdy nagle wśród ciszy rozległ się nakształt grzmotu,

  1. Jałowce w Abisynii i w górach Karamoyo dochodzą do pięćdziesięciu metrów wysokości. Elisée Reclus.