Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

kogoby zabić. Wszelki zwierz zaszywa się wówczas w największe gąszcze, ustaje śpiew ptaków, ustaje brzęczenie owadów i cała natura zapada w ciszę, przytaja się, jakby chcąc uchronić się przed okiem złego bóstwa. Lecz oni jechali wąwozem, w którym jedna ze ścian rzucała głęboki cień, więc mogli posuwać się naprzód, nie narażając się na spiekę. Staś nie chciał opuszczać wąwozu, naprzód dlatego, że na górze mogli być dostrzeżeni zdala przez oddziały Smaina, a powtóre, że łatwiej w nim było znaleźć w rozpadlinach skalnych wodę, która w miejscach odkrytych wsiąkała w ziemię, lub zmieniała się, pod wpływem promieni słonecznych, w parę.
Droga ciągle, lubo nieznacznie, szła w górę. Na ścianach skalnych widać było miejscami żółte złogi siarki. Woda w szczelinach przejęta była także jej zapachem, co obojgu dzieciom przypominało w niemiły sposób Omdurman i mahdystów, którzy namaszczali głowy tłuszczem, ugniecionym z proszkiem siarczanym. W innych natomiast miejscach czuć było koty piżmowe, a tam, gdzie z wysokich wiszarów spadały aż na dół wąwozu przepyszne kaskady lianów, rozchodziła się upajająca woń wanilii. Mali wędrowcy chętnie zatrzymywali się w cieniu tych kotar, haftowanych kwieciem purpurowem i lila, które wraz z liśćmi dostarczało pokarmu dla koni.
Zwierząt nie było widać, tylko gdzieniegdzie na zrębach skał siedziały w kucki małpy, podobne na tle nieba do takich fantastycznych bożyszcz pogańskich, jakie w Indyach zdobią krawędzie świątyń. Wielkie grzy-