Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeńcy, na ojca, na pana Rawlisona, na Nehl, na Gebhra, który uderzył dziewczynkę korbaczem, i nienawiść wybuchnęła w nim z nową siłą. »Trzeba! trzeba!« — mówił sobie przez zaciśnięte zęby, i nieubłagane postanowienie odbiło się na jego twarzy, która stała się jakby wykuta z kamienia.
Tymczasem Idrys umieścił skórzaną gurdę na odległym o sto kroków kamieniu i zawrócił. Staś widział jego uśmiechniętą twarz i całą wysoką postać na równej, piaszczystej płaszczyźnie. Po raz ostatni przebłysła mu myśl, że oto ten żywy człowiek padnie za chwilę na ziemię i palcami będzie rwał piasek w ostatnich konwulsyach konania. Ale wahania chłopca skończyły się — i, gdy Idrys uszedł pięćdziesiąt kroków, począł zwolna podnosić broń do oka.
Lecz zanim dotknął palcem cyngla, z za osypisk, odległych o kilkaset kroków, dał się słyszeć gromki okrzyk, i w tej samej minucie około dwudziestu jeźdźców na koniach i wielbłądach wyroiło się na płaszczyznę. Idrys skamieniał na ich widok, Staś zdumiał niemniej, ale natychmiast zdumienie jego ustąpiło szalonej radości. Oto wreszcie oczekiwana pogoń! Tak! to nie może być nic innego! W wiosce schwytano widocznie Beduinów i ci wskazali, gdzie ukrywa się reszta karawany! Zrozumiał to tak samo i Idrys, który, ochłonąwszy, przybiegł do Stasia z twarzą popielatą z przerażenia i, klęknąwszy u jego nóg, począł powtarzać zdyszanym głosem:
— Panie, ja byłem dla was dobry! byłem dla małej »bint« dobry — pamiętaj o tem!…
Staś wysunął mechanicznie ładunki z luf — i patrzył.