Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

można będzie, jeżeli nie we dnie, to w nocy zbliżyć się do pastwisk nadrzecznych, a może i zakupić sucharów i daktyli w jakiej wiosce.
Sabie nie dawano już wcale jeść ani pić, i tylko dzieci chowały dla niego resztki pożywienia, ale on sobie jakoś radził i na postoje przylatywał często z zakrwawioną paszczą i ze śladami ukąszeń na szyi i piersiach. Czy łupem tych walk stawały się szakale czy hyeny, czy może lisy piaskowe lub gazele, tego nie wiedział nikt, dość, że nie było na nim znać wielkiego głodu. Czasem też czarne wargi jego bywały wilgotne, jakby pił. Beduini domyślali się, że musiał wykopywać głębokie jamy na dnie wąwozów i w ten sposób dokopywać się do wody, którą węchem pod ziemią wyczuwał. Tak rozkopują nieraz dna rozpadlin zbłąkani podróżni, i jeśli często nie znajdą wody, to prawie zawsze dostają się do wilgotnych piasków i, wysysając je, oszukują w ten sposób męczarnie pragnienia.
I w Sabie zaszły jednak znaczne zmiany. Piersi i kark miał zawsze potężne, ale boki mu zapadły, przez co wydawał się jeszcze wyższy. W jego oczach, o zaczerwienionych białkach, było teraz coś dzikiego i groźnego. Do Nel i do Stasia był przywiązany, jak i poprzednio, i pozwalał robić z sobą, co im się podobało, Chamisowi kiwał jeszcze niekiedy ogonem, ale na Beduinów i Sudańczyków warczał, albo kłapał swymi strasznymi kłami, które uderzały wówczas o siebie, jak stalowe bretnale. Idrys i Gebhr poczęli się go po prostu bać i mimo usługi, jaką im oddał, znienawidzili go do tego stopnia, że byliby go prawdopodobnie zabili z owej