Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to? — zawołał Staś. — Nel! Nel! patrz.
Nel podniosła się i na razie zamilkła ze zdumienia, ale po chwili poczęła krzyczeć z radości:
— Medinet! do tatusia! do tatusia!
A Staś aż pobladł ze wzruszenia.
— Doprawdy… Może to Kharge… Ale nie! To chyba Medinet… Poznaję minaret i widzę nawet wiatraki na studniach…
Jakoż istotnie, w oddali błyszczały wysoko wzniesione wiatraki studni amerykańskich, podobne do wielkich białych gwiazd. Na zielonem tle drzew widać je było tak dokładnie, że bystry wzrok Stasia mógł odróżnić pomalowane na czerwono brzegi skrzydeł.
— To Medinet!…
Staś wiedział przecie i z książek i z opowiadań, że na pustyni istnieją majaki, zwane »fata morgana« i że nieraz podróżnym zdarza się widzieć oazy, miasta, kępy drzew i jeziora, które są niczem innem, jak złudą, grą światła, odbiciem rzeczywistych dalekich przedmiotów. Ale tym razem zjawisko było tak wyraźne, tak niemal dotykalne, że jednak nie mógł wątpić, iż widzi prawdziwe Medinet. Oto wieżyczka na domu mudira, oto urządzony pod samym szczytem minaretu kolisty ganek, z którego muezzin woła na modlitwy, oto znajome grupy drzew — i zwłaszcza te wiatraki! Nie — to musi być rzeczywistość. Chłopcu przyszło na myśl, że może Sudańczycy, zastanowiwszy się nad położeniem, przyszli do przekonania, że nie uciekną i, nic mu nie mówiąc, nawrócili do Fayumu. Ale spokój ich nasunął mu pierwsze wątpliwości. Gdyby to istotnie było Fayum,