Arabowie zabrali się do południowego posiłku, który jednak składał się tylko z sucharów i daktyli, oraz z łyku wody. Wielbłądów nie pojono, albowiem piły w nocy. Twarze Idrysa, Gebhra i Beduinów były wciąż frasobliwe i postój odbywał się w milczeniu. Nakoniec Idrys odwołał Stasia na bok i począł wypytywać go z twarzą zarazem tajemniczą i niespokojną.
— Widziałeś węża?
— Widziałem.
— Nie tyś go zaklął, by nam się ukazał?
— Nie.
— Spotka nas jakieś nieszczęście, gdyż ci głupcy nie zdołali węża zabić!
— Spotka was szubienica.
— Milcz. Czy twój ojciec nie jest czarownikiem?
— Jest — odpowiedział bez wahania Staś, zrozumiawszy w jednej chwili, że ci dzicy i przesądni ludzie uważają ukazanie się płaza za złą wróżbę i za zapowiedź, że ucieczka im się nie uda.
— To więc twój ojciec nam go zesłał, — odpowiedział Idrys — ale powinien zrozumieć, że za jego czary możemy się pomścić na tobie.
— Nic mi nie zrobicie, gdyż przypłaciliby za moją krzywdę synowie Fatmy.
— I to już zrozumiałeś? Ale pamiętaj, że, gdyby nie ja, byłbyś spłynął krwią pod korbaczem Gebhra — ty i mała »bint« także.
— Wstawię się też tylko za tobą, a Gebhr pójdzie na powróz.
Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/094
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.