Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rag, ku jezioru Menzaleh. Leciały one dość nizko i w przezroczem powietrzu widać było wyraźnie kilka pelikanów z zagiętemi na grzbiety szyjami, poruszających zwolna ogromnemi skrzydłami. Staś począł zaraz naśladować ich lot, więc zadarł głowę i biegł przez kilkanaście kroków groblą, machając rozłożonemi rękoma.
— Patrz! lecą i czerwonaki! — zawołała nagle Nel.
Staś zatrzymał się w jednej chwili, gdyż istotnie, za pelikanami, ale nieco wyżej, widać było zawieszone na błękicie, jakby dwa wielkie, różowe i purpurowe kwiaty.
— Czerwonaki! Czerwonaki!
— One wracają pod wieczór do swoich siedzib na wysepkach — rzekł chłopiec. — Ach, gdybym miał strzelbę!
— Pocóżbyś miał do nich strzelać?
— Kobiety takich rzeczy nie rozumieją. Ale pójdźmy dalej, może zobaczymy ich więcej.
To powiedziawszy, wziął dziewczynkę za rękę i poszli ku pierwszej za Port-Said kanałowej przystani, za nimi zaś nadążała murzynka Dinah, niegdyś piastunka małej Nel. Szli wałem, oddzielającym wody jeziora Menzaleh od kanału, przez który przepływał w tej chwili, prowadzony przez pilota, duży parowiec angielski. Zbliżał się wieczór. Słońce stało jeszcze dość wysoko, ale przetoczyło się już na stronę jeziora. Słonawe jego wody poczynały lśnić złotem i drgać odblaskami pawich piór. Po arabskim brzegu ciągnęła się, jak okiem