Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego, co u nas zaszło, nie mogę pisać dłużej, niech mi pan jednak wierzy, że będę mu całe życie wdzięczna za zaufanie i że od dziś zacznę codziennie prosić Boga, by panu pozwolił znaleźć godne pana serce i w całem życiu błogosławił...“
Oto wszystko!
Nastała chwila milczenia, potem Świrski rzekł:
— To są, co się mnie tyczy, puste słowa, ale to znaczy: kocham innego.
— Zdaje się, że tak jest — odrzekła ze smutkiem Marynia. — Biedna dziewczyna, bo to jednak poczciwy list.
— Poczciwy list! poczciwy list! — zawołał Świrski. — One wszystkie także poczciwe! Oto dlaczego trochę mi gorzko. Nie chce mnie? dobrze! To każdej wolno. Kocha się? To także każdej wolno. Ale w kimże się kocha? Przecie nie w Osnowskim, ani w Zawiłowskim, więc w kim? Oto w tej gałce od laski, w tej kukiełce, w tym pięknisiu, w tym modelu krawieckim, w tym ideale panien służących. Widziała pani takich ślicznych panów na sztukach perkalów? — to zupełnie on! Gdyby stał w oknie u fryzyera, to panny wygniotłyby szybę. Pamięta pani, com o nim powiedział: damski hurys! I to jest gorzkie! i to jest niesmaczne — (mówił z coraz większem rozdrażnieniem, akcentując ze szczególniejszą siłą wyraz: jest) — i to źle mówi o kobietach, bo, bądźże tu człowieku Newtonem, Rafaelem, Napoleonem — i chciej za całą nagrodę jednego serca, jednej kobiecej głowy. Nieprawda! Ona woli jakiegoś lukrowanego Bibisia. Ot, jakie one są!