Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ust i począł całować zlekka miejsce, które przed chwilą dotykało twarzy Linety.
Wówczas nastało między nimi milczenie.
— Musimy stąd odejść — rzekła panna Castelli.
I wziąwszy doniczkę ze storczykiem, chciała ją założyć na cieplarniane schodki, czego jednak, z powodu ich pochyłości, nie mogła uczynić.
— Niech pani pozwoli — rzekł Kopowski.
— Nie, nie! — odpowiedziała — upadnie i rozbije się. Założę z drugiej strony.
I to rzekłszy, z doniczką w ręku obeszła schodki i udała się na drugą ich stronę, gdzie między niemi a ścianą był wązki korytarzyk. Kopowski udał się za nią.
Tam, wstąpiwszy na kupkę cegieł, założyła doniczkę na najwyższy schodek, lecz w chwili, gdy chciała zejść, cegły poruszyły się pod jej stopami, tak, iż poczęła się chwiać. W tej również chwili, stojący za nią Kopowski chwycił ją wpół.
— Co pan robi... to źle! — poczęła szeptać z falującą piersią, oblewając go gorącym oddechem.
On zaś, zamiast odpowiedzieć, wpił wąsy w jej usta. Nagle ramiona jej objęły namiętnym ruchem jego szyję i bez tchu poczęła mu zapamiętale oddawać pocałunki.
I w uniesieniu nie spostrzegli oboje, że Osnowski, wróciwszy przez otwarte drzwi cieplarni, przeszedł po miękkim piasku na schodki i patrzył na nich z twarzą zmienioną i bladą ze wzruszenia, jak płótno.