Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To i moje zdanie — wtrącił Bigiel.
— Mówiliśmy też i o młodym Zawiłowskim — rzekł Połaniecki — staruszek pokochał go serdecznie.
— Jakże! — zawołał Świrski. — Jak się dowiedział, że byłem w Przytułowie, zaraz zaczął się o niego dopytywać.
— To pan był w Przytułowie? — spytała pani Połaniecka.
— Cztery dni, pani — odrzekł malarz. — Ogromnie lubię Osnowskiego.
— A panią Osnowską?
— O niej wypowiedziałem moje zdanie w Rzymie i, o ile pamiętam, rozpuściłem język, jak bicz.
— Pamiętam i ja. Był pan bardzo niegodziwy. Cóż młoda para?
— A nic. Szczęśliwa. Ale jest tam panna Ratkowska: ogromnie miła panna! Bez mała, żem się w niej nie zakochał.
— Masz tobie! A mówił mi Staś, że pan się we wszystkich kocha.
— Stale, pani. To jest: stale we wszystkich, a zatem stale.
Bigiel, usłyszawszy to, zastanowił się dobrze i rzekł:
— To jest sposób, żeby się nigdy nie ożenić.
— Niestety, drogi panie! — zawołał Świrski. — To też i jest.
Poczem, zwróciwszy się do Maryni, rzekł:
— To może pan Stanisław mówił pani i o dalszej naszej umowie? Jak mi pani powie: żeń się — żenię się! Taki był układ z pani mężem i dlatego chciał-