Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bez żadnego hamulca, ni skrupułu, ledwie w pół roku po ślubie.
I Połaniecki, który, wyszedłszy od Maszków, miał poczucie, że jest nędznikiem, począł nagle miarkować, że jest większym nędznikiem, niż zrazu myślał, albowiem przypomniał sobie także, że ma zostać ojcem.
W domu, w oknach Maryni, światła nie były jeszcze pogaszone. Połaniecki byłby dał wiele za to, by ją zastać już śpiącą. Przyszło mu nawet na myśl pójść dalej i nie wrócić, póki w oknach nie będzie ciemno. Ale nagle zobaczył jej sylwetkę na szybie. Musiała go wyglądać i, ponieważ przed domem było jasno, musiała go dostrzedz. Pomiarkowawszy to, wszedł.
Przyjęła go już w białym nocnym kaftaniku i z rozwiązanymi włosami. Była w tych rozwiązanych włosach pewna umyślna kokieterya, bo wiedziała, że ma piękne i że on lubi się z nimi bawić.
— Czemuś ty się nie położyła? — spytał, wchodząc.
A ona zbliżyła się ku niemu senna, ale uśmiechnięta i rzekła:
— Czekałam na ciebie z pacierzem.
Od czasów pobytu w Rzymie odmawiali pacierz razem. Ale obecnie Połanieckiemu sama myśl o tem wydawała się nie do zniesienia.
Marynia tymczasem zaczęła pytać:
— Cóż, Stachu, kontent jesteś, żeś go poratował? Prawda, żeś kontent?
— Tak — odpowiedział Połaniecki.
— A ona, czy wie o jego położeniu?