Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opłatę domu zdrowia. Dowiedziawszy się o tem, poleciał dziękować i bronić się przed przyjęciem, lecz stary, czując pewny grunt pod nogami, zburczał go z miejsca:
— A ty co masz tu do gadania — rzekł — kiedy ja dla ciebie nic nie zrobił?... Tobie nic nie dałem, więc nie masz prawa przyjmować, albo nie przyjmować, a że mi się spodobało przyjść z pomocą choremu krewnemu, to każdemu wolno.
I rzeczywiście nie było na to nic do odpowiedzenia, więc skończyło się na uściskach i wzruszeniu, w którem obaj ci, niedawno obcy sobie ludzie, poczuli się naprawdę krewnymi.
Nawet i panna Helena okazywała „panu Ignasiowi“ życzliwość, co zaś do starego pana Zawiłowskiego, ten, bolejąc skrycie nad tem, że nie ma syna, pokochał młodego człowieka serdecznie, i gdy w tydzień później pani Broniczowa, wpadłszy dla jakiegoś sprawunku do Warszawy, przyszła dowiedzieć się, co słychać z pedogrą, a zarazem, mówiąc o młodej parze, powtórzyła kilkakrotnie na większą chwałę „Niteczki“, że wychodzi za człowieka bez majątku, staruszek zniecierpliwił się i zawołał:
— Co mi tam pani mówisz! Bóg to raczy wiedzieć, kto robi lepszą partyę nawet pod względem majątkowym, nie mówiąc już o innych.
I pani Broniczowa, która zresztą znosiła wszystko od starego weredyka, zniosła gładko nawet wzmiankę o „innych względach“. Natomiast w pół godziny później rozpuściła dowoli skrzydła wyobraźni. Odwiedziwszy po drodze Połanieckich, opowiedziała im, że pan Zawiłowski