Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I jakoś nie kończyła swej myśli, ale „Niteczka“ musiała ją jednak zrozumieć, albowiem odrzekła:
— Przecie to nie żadni jego krewni.
Ale w kilka dni później odezwali się i krewni. Zawiłowski, który dotąd, mimo życzenia pani Broniczowej, nie był z przeprosinami u starego pana Zawiłowskiego, odebrał od niego list następujący:
— „Panie Żbiku! Podrapałeś mnie niesłusznie, bo ja cię nie chciał obrazić, a że mówię zawsze to, co myślę, to mi wolno, bom stary. Musieli ci też powiedzieć, że ja twojej pannie w oczy nie mówię inaczej, jak „Półdyablę weneckie“. Ale Bóg cię tam wiedział, że się kochasz i żenisz. Ja się o tem wczoraj dopiero dowiedział i teraz dopiero rozumiem, czemuś mi skoczył do oczu; ale że wolę paliwodów, niż ciemięgów, a nie mogę przez tę dyablą pedogrę przyjść sam do ciebie, żeby ci powinszować, przeto przyjdź ty do starego, który ci jest życzliwszy, niż myślisz“.
Po takim liście Zawiłowski poszedł tego samego dnia i został przyjęty z serdecznością cokolwiek mrukliwą, ale tak szczerą, że tym razem stary weredyk podobał mu się naprawdę i że naprawdę poczuł w nim krewnego.
— Niech cię Bóg błogosławi i Najświętsza Panna — rzekł stary. — Ja cię mało znam, ale tylem o tobie słyszał, że chciałbym, żebym o wszystkich Zawiłowskich mógł tak słyszeć.
I począł ściskać jego rękę, poczem, zwróciwszy się do córki, rzekł:
— I jenialna bestya, co?
Na odchodnem zaś spytał: