Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

główką, jak rozpieszczona kotka, o ramię pani Broniczowej, powtarzając:
— Ciociu, nie zrób mu krzywdy! nie zrób mu krzywdy!
I spojrzawszy na niego, uciekła rzeczywiście. Zawiłowski ze wzruszenia i nadmiaru miłości blady był jak płótno, a pani Broniczowa miała łzy na rzęsach.
I widząc, że on gardło ma tak ściśnięte, że łatwiejby mu było płakać, niż mówić, rzekła:
— Ja wiem, po co pan przychodzi. Widziałam ja od dawna, co się w was dzieje, moje dzieci...
Zawiłowski chwycił jej ręce i począł je kolejno do ust przyciskać, ona zaś mówiła dalej:
— Och, ja sama w życiu zbyt wiele czułam, żebym się nie miała znać na prawdziwych uczuciach — powiem więcej: to moja specyalność! Kobiety żyją tylko sercem i umieją serce odgadywać. Wiem, że pan Niteczkę prawdziwie kocha i jestem pewna, że, gdyby ona pana nie kochała, lub gdybym ja jej panu odmówiła, toby pan tego nie przeżył — prawda?
Tu poczęła patrzeć na niego pytającym wzrokiem, on zaś rzekł z wysileniem:
— Niechybnie pani! Nie wiem, coby się ze mną stało!
— A co? ja to zaraz odgadłam! — odrzekła z rozpromienioną twarzą. — Ach, mój drogi panie, mnie dość spojrzeć! — to też nie będę złym duchem dla pańskiego geniuszu. Nie! ja tego nie zrobię, ja nie mogę tego zrobić! Kogo ja znajdę dla Niteczki? gdzie człowiek, któryby jej był wart? któryby miał w sobie to wszystko, co ona