Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A pani Aneta odrzekła z kokieteryą:
— La reine s’amuse! To nie sztuka pisać książki. Byle trochę talentu — to i dosyć; ale przeprowadzić w życiu to, o czem mówią książki, daleko większa sztuka, a przytem, co za zabawa!...
Po chwili zaś dodała:
— Może też i mam jakiś osobisty cel, a jeśli mam, to niech się go Józio domyśli.
— Powiem do ucha — odpowiedział Osnowski.
Ona zaś nadstawiła ucho z figlarną miną, mrugając przytem z ciekawości swemi fiołkowemi oczyma.
Lecz Osnowski po to tylko zbliżył usta do jej ucha, by je ucałować, za całą zaś tajemnicę powtórzył jedynie:
— La reine s’amuse!
I była w tem słuszność. Pani Osnowska mogła mieć swoje osobiste cele w zbliżaniu Zawiłowskiego do „Castelki,“ a swoją drogą to wytwarzanie romansu w życiu i rola małej Opatrzności zajmowały ją i bawiły ogromnie.
W tych opatrznościowych zamiarach wpadała też często i do Maryni Połanieckiej, by się czegoś o „orle“ dowiedzieć, i najczęściej wracała z dobrą otuchą, Zawiłowski bowiem, chcąc uśpić podejrzenia Maryni, coraz więcej mówił z nią o pannie Linecie. Dyplomacya jego okazała się tak skuteczną, że gdy raz pani Osnowska zapytała wprost Marynię, czy się Zawiłowski w niej nie kocha, ta odpowiedziała, śmiejąc się:
— Musimy się z tem pogodzić, moja Anetko, ale ani we mnie, ani w tobie. Jabłko zostało przyznane Linecie, a nam nie pozostaje nic, jak albo płakać, albo się pocieszyć.