Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mój Józiu, może się będziesz nudził, ale nie gniewaj się, zrób to dla mnie, i wierz mi, że to będzie bardzo ładne.
— Ale, moja Anetko, czy mnie to może nudzić, co ciebie bawi? — odpowiedział Osnowski.
— Teraz zwłaszcza, póki Lineta jest z nami, to przecie artystka w każdej kropli krwi!
Tu zwróciła się do niej:
— Jaką tam niteczkę przędzie ta główka? Co mówisz o takich wieczorach rzymskich?
Panna Lineta uśmiechnęła się, a „ostatnia z Rurykowiczów“ poczęła mówić z wyrazem nieopisanej słodyczy do Połanieckich:
— Państwo nie wiedzą, że ją Wiktor Hugo błogosławił, gdy była jeszcze mała.
— To panie znały Wiktora Hugo? — spytała Marynia.
— My? nie! Nie byłabym chciała go znać za nic w świecie, ale raz przejeżdżałyśmy przez Passy, gdy on stał na balkonie i — nie wiem, czy przez jakieś przeczucie, czy przez natchnienie, jak zobaczył Linetkę, tak podniósł rękę i przeżegnał ją.
— Ciociu! — rzekła panna Castelli.
— Kiedy prawda, moje dziecko, a co prawda, to prawda! Zaraz na nią zawołałam: Patrz! patrz! podnosi rękę — i pan Cardyn, konsul, który siedział na przodzie, widział także, że on podniósł rękę, a potem przeżegnał cię. Owszem, ja to chętnie opowiadam, bo może za to przeżegnanie Pan Bóg odpuścił mu jego grzechy, których miał tyle. On, taki przewrotny umysł, a jednak, zobaczywszy Linetkę, przeżegnał ją!