Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojne. W godzinę potem wracają — i niech pani zgadnie, co się stało? Oto zastały tylko uszy z zająca. To zupełnie stosunek pań do nas. Niby się boicie, a potem zostają z nas tylko uszy!
I Połaniecki począł się śmiać, a Marynia z nim; po chwili zaś dodał:
— Wiem, że i ze mnie zostaną tylko uszy.
Mówił zresztą nieprawdę, bo miał poczucie, że będzie inaczej. Marynia też, pomyślawszy, odrzekła:
— Nie. Ja nie mam takiego charakteru.
— To i lepiej — odpowiedział Połaniecki — bo powiem pani szczerze, jaki wniosek wyprowadzam z moich życiowych obserwacyi: oto większy egoizm bierze zawsze górę nad mniejszym.
— Albo też większa miłość poddaje się mniejszej — odpowiedziała Marynia.
— To na jedno wyjdzie. Co do mnie, wyznaję, że jakiegoś Heroda miałbym ochotę ot tak w ręku trzymać (tu Połaniecki otworzył palce, a potem ścisnął je w pięść), ale z takim gołębiem, jak pani — to rzecz całkiem inna. Z panią, myślę, trzeba będzie wojować o to, żeby pani nie zanadto wyrzekała się siebie, a nie zadużo oddawała. Taka już pani natura i ja wiem, kogo biorę. Zresztą wszyscy to mówią i nawet taki Maszko, który nie jest żadnym Salomonem, powiedział mi tak: Ona z tobą może być nieszczęśliwa, ty z nią — nigdy. I miał słuszność. Oto ciekawym, jaki będzie Maszko dla swojej żony. To twarda ręka.
— A bardzo zakochany?