Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za wdzięk życia z taką, jak ona! Niestety — ona nie dla takich, jak ja!
— Maszko! Spryt gotów ci byłem od biedy przyznać, ale nie wiedziałem, że jest w tobie i entuzyazm.
— Co chcesz: bom się w niej kochał, a teraz żenię się z panną Krasławską!
Ostatnie słowa Maszko wymówił jakby z pewną złością. Poczem nastała chwila milczenia,
— Więc nie będziesz mi drużbował? — spytał Maszko.
— Daj mi czas do namysłu.
— Za trzy dni wyjeżdżam.
— Dokąd?
— Do Petersburga. Mam tam interesa. Zabawię ze dwa tygodnie.
— To ci po przyjeździe odpowiem.
— Dobrze. Dziś ci przyślę wykaz moich dębów w trzech rozmiarach... Byle raty nie płacić!
— A ja warunki, pod którymi je kupię.
Tu Maszko pożegnał się i wyszedł, a wkrótce za nim podążył do biura Połaniecki. Po naradzie z Bigielem, postanowił, jeśli rzecz się okaże możliwa i korzystna, kupić dąbrowę na własną rękę. Sam nie umiał sobie zdać sprawy, dlaczego czuł jakąś dziwną chęć zahaczyć się o Krzemień. Po godzinach biurowych myślał także o tem, co mu mówił Maszko o pannie Pławickiej. Czuł doskonale, że mówił prawdę — i że z tego rodzaju kobietą życie może być nietylko bezpieczne, spokojne, ale i pełne wdzięku. Spostrzegł się jednak, że w tych rozmyślaniach oddaje sprawiedliwość raczej już