Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chcąc wszelako zdradzić się z tem, zmieniła rozmowę.
— Kazałam powiększyć fotografię Litki — rzekła. — Wczoraj mi odniesiono trzy egzemplarze. Jeden dam Emilce. Bałam się poprzednio, że to ją nadto wzruszy, ale teraz widzę, że można. Owszem: będzie jej bardzo miłe.
To powiedziawszy, wstała i poszła do półek z książkami, na których leżały obwinięte w bibułkę fotografie, następnie siadła obok Połanieckiego przed małym stolikiem i poczęła je rozwijać.
— Opowiadała mi Emilka — rzekła — jakąś waszą rozmowę, na krótko przed śmiercią małej, w której Litka powiedziała, że życzyłaby sobie, żebyście we troje byli brzozami i rośli blizko siebie. Pamięta pan tę rozmowę?
— Tak, przypominam sobie. Dziwiła się, że drzewa tak długo żyją, a potem namyślała się, jakiemby chciała być i najlepiej jej się podobała brzoza.
— Tak. A pan powiedział, że także chciałby rosnąć blizko... Więc ja teraz naokół tych fotografii, na passe-partout, chciałam wymalować brzozy. O, tu, widzi pan, zaczęłam, ale nie bardzo mi idzie, bo naprzód dawno nie miałam farb w ręku, a powtóre, nie umiem malować z pamięci.
To rzekłszy, wydobyła jedną z fotografii i poczęła pokazywać Połanieckiemu podmalowane akwarelą brzozy, że zaś wzrok miała nieco krótki, więc pochyliła się nad swoją robotą, tak, że skroń jej znalazła się przez chwilę tuż przy skroni Połanieckiego.
Nie była mu już ona dawną Marynią, o której ma-