Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym wypadku pragnie serce; odetchnął więc lżej i nabrał jakoś otuchy.
— Niech Bóg zmiłuje się nad nią i nad panią Emilią — rzekł. — Dałbym na sto mszy, gdybym wiedział, że jej to pomoże.
— Daj na jedną, byle ze szczerą intencyą.
— A dam! a dam! Co do szczerości intencyi, nie byłbym szczerszy, gdyby o własną moją skórę chodziło.
A Waskowski uśmiechnął się i rzekł:
— Ty jesteś na dobrej drodze, bo umiesz kochać.
I jakoś lżej uczyniło się wszystkim. Bukacki, jeśli myślał w duszy coś przeciwnego temu, co mówił Waskowski, nie śmiał się z tem odezwać, bo sceptycyzm, choćby najbardziej wkorzeniony, gdy ludzie wobec prawdziwego nieszczęścia szukają ratunku w wierze, nakłada czapkę na uszy i nietylko tchórzy, ale wydaje się sam sobie marnym i małym.
Bigiel, który nadszedł w tej chwili, ujrzał weselsze twarze i rzekł:
— Widzę po was, że mała nie gorzej.
— Nie, nie! — rzekł Połaniecki — i profesor mówił nam takie poczciwe rzeczy, że tylko go do rany przyłożyć.
— Chwała Bogu! Żona moja dała dziś na mszę, a potem poszła do pani Emilii. Dziś będę jadł z wami, bo mam urlop, i skoro Litce lepiej, to powiem wam drugą wesołą nowinę.
— Co takiego?
— Spotkałem przed chwilą Maszkę, który zresztą zaraz tu przyjdzie, a jak przyjdzie, to mu powinszujcie, bo się żeni.