Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał się ciężki wóz, wiozący drzewa cytrynowe w donicach, które, lubo skrępowane łańcuchami, chwiały się zgodnie z ruchem wozu, mała rzekła:
— Im serce nie bije.
A potem, podnosząc oczy na Połanieckiego, spytała:
— Panie Stachu, czy drzewa długo żyją?
— Bardzo długo, niektóre żyją tysiące lat.
— O, to ja chciałabym być drzewem. A mamusia jakie najlepiej lubi?
— Brzozę.
— To ja chciałabym być małą brzózką, a mamusia byłaby dużą i rosłybyśmy razem. A pan Stach chciałby także być brzozą?
— Bylem rósł gdzie niedaleko od małej brzózki.
Litka zaś popatrzyła na niego i, potrząsając trochę smutno główką, rzekła:
— O, nie! ja teraz wiem wszystko. Ja wiem przy kimby pan Stach chciał rosnąć.
Panna Marynia zmieszała się i spuściła oczy na robotę, Połaniecki zaś począł gładzić lekko dłonią płową główkę i powtarzać:
— Moje kociątko kochane, moje miłe! moje, moje!...
Litka umilkła; następnie z pod długich jej rzęs wypłynęły dwie łzy i stoczyły się cicho po policzkach.
Po chwili podniosła jednak swoją słodką twarzyczkę, rozjaśnioną uśmiechem.
— Ja mamusię bardzo kocham — rzekła — i pana Stacha kocham i Marynię kocham...