— O co ci idzie, dziecinko?
Litka milczała przez chwilę, zbierając myśli, poczem spytała:
— Jeżeli się, mamusiu, kogo kocha, to co?
— Jeśli się kogoś kocha, Lituś?
Pani Emilia powtórzyła pytanie, nie rozumiejąc zrazu dobrze, o co dziewczynka pyta, ona jednak nie umiała pytać dokładniej.
— To co, mamusiu?...
— To chciałoby się, żeby ten ktoś był zdrów, tak, jak ja chcę, żebyś ty była zdrowa.
— I co jeszcze?
— I chciałoby się, żeby był szczęśliwy, żeby mu na świecie było dobrze, a jeśli trafi mu się co złego, to chciałoby się samemu za niego cierpieć.
— I co jeszcze?
— I chciałoby się mieć go zawsze przy sobie, tak, jak ty jesteś przy mnie — i chciałoby się, żeby on tak kochał, jak ty mnie kochasz.
— To teraz rozumiem — rzekła po chwili zamyślenia się Litka. — I ja sama myślałam, że to tak.
— Tak, kotku.
— Bo, widzi mamusia, ja jeszcze w Reichenhallu, pamięta mama? w Thumsee, słyszałam, że pan Stach kocha pannę Marynię, i teraz wiem, że on musi być nieszczęśliwy, chociaż nigdy o tem nie mówi.
Pani Emilia, bojąc się wzruszeń dla Litki, rzekła:
— Czy ciebie, kotku, nie męczy ta rozmowa?
— O, nic a nic! Już teraz rozumiem. Onby chciał, żeby ona jego kochała, a ona nie kocha, i chciałby być
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/220
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.