Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo...
I policzki jej przeczerwieniały nieco, choć biedne dziecko nie umiało, czy nie śmiało wypowiedzieć swej myśli, którą mogłoby wyrazić w słowach:
— Bo on już nie mnie najwięcej kocha, tylko ciebie i na ciebie tylko patrzy.
On zaś zbliżał się, opędzając się od dzieci i powtarzając im:
— Nie czepiajcie się, smyki, bo poprzewracam!
I wyciągnął rękę ku Maryni, patrząc jej w oczy z prośbą o przyjazny uśmiech, o powitanie choćby odrobinę mniej obojętne niż zwykle — poczem dopiero zwrócił się do Litki:
— A kociątko najmilsze, zdrowe?
Ona zaś, zapomniawszy na jego widok i pod wpływem jego głosu o całem strapieniu swego małego serduszka, podała mu obie rączki, mówiąc:
— A tak! a zdrowe, a wczoraj pan Stach nie przyszedł do nas i było smutno, a teraz zaprowadzę pana Stacha do mamy na sprawę.
I po chwili wszyscy znaleźli się na werandzie.
— Jak się mają panie Krasławskie? — spytała pani Emilia.
— Zdrowe i wybierają się tu po obiedzie — odpowiedział Połaniecki.
Przed samym obiadem przyjechał profesor Waskowski i przywiózł z sobą Bukackiego, który w wigilię tego dnia przyjechał był do Warszawy. Jego zażyłe stosunki z Bigielami pozwalały mu przybyć do nich bez zaproszenia, a obecność u nich pani Emilii była dla nie-