Oleńka zpoczątku nie chciała nic mówić, jeno poczęła się trząść całem ciałem, jako osinowy liść, a wkońcu płacz straszny, rozpaczliwy, wyrwał się z jej piersi. Chwyciwszy konwulsyjnie rękę Anusi, głowę swą jasną wsparła na jej ramieniu i łkanie targało nią jak wicher krzewem.
Anusia długo czekać musiała, zanim przeszło, wreszcie, gdy Oleńka uspokoiła się nieco, ozwała się pocichu:
— Oleńka, módlmy się za niego…
A tamta obu rękoma zakryła oczy.
— Nie… mogę!… — rzekła z wysileniem.
I po chwili, zagarniając gorączkowo w tył włosy, które opadły jej na skronie, poczęła mówić zdyszanym głosem:
— Widzisz… nie mogę… Ty szczęśliwa!… Twój Babinicz zacny, sławny… przed Bogiem… i ojczyzną… Ty szczęśliwa! Mnie się nie wolno nawet modlić… Tu wszędy krew ludzka… zgliszcza! Żeby choć ojczyzny nie zdradził! żeby się króla sprzedać nie podjął!… Ja poprzednio już wszystko przebaczyłam… w Kiejdanach… bom myślała… bo miłowałam go… z całego serca!… Ale teraz nie mogę… O Boże miłosierny! nie mogę!… Chciałabym sama nie żyć… i żeby on już nie żył!
Na to Anusia:
— Za każdą duszę modlić się wolno, bo Bóg miłosierniejszy od ludzi i przyczyny wie, których ludzie często nie wiedzą.
To rzekłszy, klękła do modlitwy, a Oleńka rzuciła się krzyżem na ziemię i przeleżała tak aż do rana.
Nazajutrz gruchnęła wieść po okolicy, że pan